Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Po pięciu minutach Guerneseyczyk, który słyszał to wszystko, szepnął do ucha mieszczanina z Saint-Malo:
— Nasz kapitan to i religjant!
Deszcz nie padał, a wszyscy czuli się przemokli. Nikt nie wiedział ile już drogi ubieżono, tylko miarkował po wzrastajęcem przykrem wrażeniu. Zdawało się jakgdyby wpływano w obszary smutku. Mgła rozpościera ciszę na oceanie, usypia fale i zadławia wiatry. Pośród tej ciszy zdawało się, że chrapanie Durandy dowodzi jej niepokoju i żałości.
Statków już nie spotykano. Jeżeli nawet znajdowały się gdzie w oddali jakie okręty na morzu, czy to od strony Guernesey, czy od strony Saint-Malo, to Duranda mgłą spowita nie była dla nich widzialną, a czarny jej dym do niczego nie uczepiony, wydawać się im musiał jak czarna kometa na białem niebie.
Wtem Clubin krzyknął:
— Bydlę! źle skierowałeś. Uszkodzimy przez ciebie statek! Wart jesteś, by cię zakuć w kajdany! Idź precz pijaku!
I sam ujął za rudel.
Zawstydzony sternik usunął się na przód statku pomiędzy liny okrętowe.
Guemeseyczyk powiedział:
— Jesteśmy ocaleni.
Statek ciągle gnał szybko.
Koło trzeciej godziny mgła poczęła podnosić się od dołu. I znowu można było widzieć morze.
— To mi się niepodoba, rzekł Guerneseyczyk.
Mgła bowiem może być rozproszona tylko przez słońce lub wiatrem. Jeżeli przez słońce — to dobrze; nie tak dobrze gdy wiatr ją rozgoni. Otóż dla słońca było już zapóźno. W lutym o trzeciej godzinie słab-