nie ono; a powrót wiatru przy schyłku dnia niezbyt jest pożądany. Najczęściej przychodzi po nim huragan.
Zresztą wiatr, jeśli był jaki, to tak łagodny, że zaledwie czuć się dawał.
Clubin z okiem wlepionem w busolę, trzymając ręką rudel i sterując nim, przeżuwał niejako wyrazy, które dolatywały do uszu podróżnych:
— Niema czasu do stracenia. Spóźniliśmy się przez tego pijaka.
Twarz jego jednak zupełnie była obojętna.
Teraz morze mgłą zakryte mniej senne się zdawało. Kilka fal się podniosło. Zimne jakieś światła ślizgały się po wodzie; takie świetlane płachty zwracają uwagę marynarzy. Po nich to poznaje się wyłomy we mgle, górnym wiatrem sprawione. Mgła się wznosiła i opadała jeszcze gęstsza. Czasem nic w niej nie było widać. Statek był jakby krą ze mgły obsaczony. Niekiedy straszliwy ten krąg roztwierał się jak kleszcze, ukazywał część nieba i znowu się zamykał.
Guerneseyczyk uzbrojony perspektywą, stał na przodzie statku jak szyldwach.
Mignęła błyskawica i znikła.
Guerneseyczyk zawołał przerażony: kapitanie!
— Co tam? — Płyniemy prosto na Hanois.
— Mylisz się pan, rzekł z zimną krwią Clubin.
Guerneseyczyk upierał się. Jestem tego pewny.
— Nie może być.
— Dojrzałem na widnokręgu skałę.
— Gdzie?
— Tam.
— To niepodobna, — tam otwarte morze.Cl
I Clubin skierował na punkt wskazany przez podróżnika.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/203
Ta strona została przepisana.