Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/204

Ta strona została przepisana.

GuernoseyczyK znowu pochwycił perspektywę.
Wkrótce powtórnie pobieli na tył statku.
— Kapitanie!
— Co znowu?
— Zwróć w inną stronę.
— Dlaczego?
— Jestem pewny, żem widział bardzo wysoką skałę tuż niedaleko. To wielki Hanois.
— Widziałeś pan tylko grubszą mgłę.
— To wielki Hanois. Zwracaj na miłość boską! Clubin poruszył rudlem.

V.
Uwielbienia dla Clubina dochodzi do najwyższego szczytu.

Coś trzasło. Rozdarcie się okrętowego boku na mieliźnie wśród otwartego morza, jest jednym z najbardziej złowrogich odgłosów, jakie tylko sobie można wyobrazić. Duranda nagle stanęła.
Od tego uderzenia wielu podróżnych upadło i potoczyło się po pokładzie.
— Guerneseyczyk podniósł ręce do nieba.
— Hanois! mówiłem!
Przeciągły krzyk rozległ się po statku:
— Zginęliśmy!
Ale suchy i zwięzły głos Clubina zapanował nad krzykiem.
— Nikt nie zginął! Milczeć!
Czarny tułów Imbrancama, do pasa obnażony, wysunął się przez otwór wiodący do pieca.
Murzyn rzekł spokojnie: