— Panie, rzekł mu na to Guerneseyczyk, to najcenniejszy człowiek na całem morzu.
Tangrouille płakał.
Gdybym miał serce, mruczał pół-głosem, zostałbym z nim.
Szalupa zagłębiła się w mgłę i znikła.
Nic nie było widać.
Uderzenia wioseł słabły — i ucichły.
Clubin został sam.
Ujrzawszy się na owej skale, w owej mgle, pośród tej wody, zdala od wszelkiej żywej istoty, zdala od wszelkiego ludzkiego gwaru, skazany na śmierć, sam jeden, między podnoszącem się morzem i nadchodzącą nocą — człowiek ten rozradował się w głębi swego ducha.
Powiodło mu się.
Marzenie jego urzeczywistniało się. Spłacony mu został długoterminowy weksel wystawiony przezeń na własny los jego.
Być opuszczonym znaczyło dla niego wyzwolenie. Znajdował się przy Hanois, o milę tylko od brzegu — miał siedemdziesiąt pięć tysięcy franków. Nigdy nie dokonano rozumniejszego rozbicia, chybiło — ale też prawda, że wszystko było przewidziane. Od młodości Clubin miał jednę myśl: postawić uczciwość, jako stawkę w rulecie życia, uchodzić za człowieka prawego i na tym punkcie czekać na pomyślną chwilę — niech się tymczasem stawka po-