Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/214

Ta strona została przepisana.

Gdy Clubin pozostał sam — jego pieczara się rozwarła. Miał chwilę rozkoszy; przewietrzył sobie duszę.
Pełną piersią wdychał w siebie swą zbrodnię.
Złe rozlało się po tej twarzy. Clubin rozpromieniał. W tej chwili wzrok Rantaine’a obok jego wzroku wydałby się spojrzeniem nowonarodzonego.
Zrzucenie maski — co za wyswobodzenie! Sumienie jego tonęło w rozkoszy widząc się ohydnie obnażonem i pluskającem swobodnie w bezecnej kąpieli złego. Długoletni gwałt szacunku ludzkiego przechodzi w żądne pragnienie okazania się bezwstydnym. Można dojść do pewnej lubieżności w zbrodni. W przerażających głębiach moralnych, tak mało zbadanych, tkwi pewien popęd do okrutnego i przyjemnego zarazem popisywania się sprośną zbrodniczością. Ckliwość fałszywej dobrej sławy zaostrza apetyt do bezwstydu. Tak mało dbamy o ludzi, iż pragnęlibyśmy aż nienawidzeni być przez nich. Nudzi nas poszanowanie. Zachwyca szczerota spodlenia. Zazdrosnem okiem spoglądamy na nikczemność tak swobodną w swem poniżeniu. Zmuszeni do spuszczania oczu, strzyżemy zezem. — Ostateczności się stykają. Clubin żył pod zasłoną; żądzą jego była bezczelność. Fryne z wytartem czołem, zadowolniona ze swej hańby, zdawała mu się godną zazdrości; czuł się bowiem jeszcze nierządniejszym a uchodzenie za dziewiczego wstrętnem mu było. Był Tantalem cynizmu. Aż wreszcie, na tej tu skale, w tej samotności, mógł być szczerym — i był nim naprawdę. Czuć się szczerze szkaradnym — co za rozkosz! Czuł w sobie cały możebny zachwyt piekła. Zaległości długiego udawania spłacone mu zostały; obłuda to zadatek — szatan go zwróci. Clubin upajał się bezczelnością; ludzie znikli,