Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/234

Ta strona została przepisana.

dzić! Człowiek, coby się o to pokusił, byłby czemś więcej niż bohaterem, byłby szaleńcem. Albowiem w pewnych olbrzymich przedsięwzięciach, do których potrzeba sił nadludzkich, szał jest potężniejszym od męstwa! Nie! nikt nie pójdzie do skał Douvres. Trzeba się wyrzec maszyny, jak się wyrzekło reszty okrętu. Nie znajdzie się taki coby ją ocalił. Bo i gdzież go znaleźć?
Taka mniej więcej była treść szeptów tłumu.
Zawiadowca Shealthiela, który niegdyś był sternikiem, streścił myśl wszystkich, tym głośnym wykrzyknikiem:
— Nie! próżno o tem myśleć. Niemasz na święcie człowieka, coby tam poszedł i zabrał maszynę.
— Skoro ja tam nie idę, dodał Inabrancam, to oczywisty dowód, że tam iść nie można.
Zawiadowca Sheathiela, silnie machnął ręką, wyrażając tym giestem przekonanie o niemożliwości przedsięwzięcia — i znów się oderwał.
— Jeśliby taki człowiek istniał...
Deruchetta obróciła głowę.
— Zaślubiłabym go, rzekła.
Nastało milczenie.
Jakiś mężczyzna nadzwyczajnie blady wystąpił z gromady i rzekł:
— Zaślubiłabyś go, miss Deruchetto?
Był to Gilliatt.
Wszystkich oczy zwróciły się ku niemu. Mess Lethierry wyprostował się, a w jego zamglonych źrenicach dziwnie błysnęły światła.
Rzuciwszy na podłogę marynarską czapkę, uroczyście spojrzał przed siebie, nie widząc nikogo z obecnych i rzekł:
— Bóg świadkiem, Deruchetta zaślubi go. Daję na to święte słowo honoru.