Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/241

Ta strona została przepisana.

— Takie dzieciństwa dobre są, gdy się jest szczęśliwym.
Deruchetta sprzątnęła parę pończoch, i korzystając ze sposobności zabrała także busolę i papiery okrętowe, na które mess Lethierry nazbyt często spoglądał.
Po południu, przed podaniem na stół herbaty, drzwi się otworzyły i weszło dwóch ludzi czarno ubranych: jeden stary, drugi młody.
Młodego zapewne już czytelnik spostrzegł w ciągu tego opowiadania.
Ludzie ci mieli fizjonomje poważne, ale była różnica w ich powadze; w starcu powaga ta miała coś urzędowego, gdy w młodzieńcu była naturalną. Pierwszą daje ubranie, drugą — myśl.
Jak wskazywał ich ubiór, obadwaj byli duchownymi i należeli do panującego wyznania.
Z pierwszego zaraz wejrzenia uderzało postrzegacza, że powaga młodzieńca, malująca się w jego głębokiem spojrzeniu i widocznie płynąca z duszy, nie miała nic wspólnego z jego postacią. Z powagą łączyć się może namiętność podniosła; uszlachetniony młodzieniec ten jednak był przedewszystkiem ładnym. Jako ksiądz miał co najmniej lat dwadzieścia pięć, a zdawał się mieć ośmnaście. Była w nim ta harmonja i zarazem ta sprzeczność, iż dusza jego zdawała się być stworzoną dla namiętności, a dla miłości — ciało. Był jasnowłosy, świeży, rumiany, wysmukły i giętki w poważnych szatach; miał ręce delikatne a lica dziewczęcia; chód jego i ruchy były żywe i naturalne, choć nieco powściągliwe. Wszystko w nim było wdzięczne, wytworne, prawie rozkoszne. Piękność głębokiego spojrzenia łagodziła ten nadmiar miękkiego wdzięku. Szczery i dziecięcy jego uśmiech był myślą-