Dwa te słupy to skaty Douvres, a to co wyglądało wtłoczone między nie, jak architrawa między odrzwi to była Duranda.
Straszną była ta skała, trzymająca i jakby pokazująca swą zdobycz. To i owo przedstawia się czasem człowiekowi, jakby się chełpiło, jakby wygrażało. Tak i w postaci dwóch owych skał było coś wyzywającego; zdawało się, że groźne, czekają na ciebie.
Pycha i hardość, tchnęły z tego obrazu: okręt zwalczony — przepaść władczynią. Dwie skały jeszcze zmoczone wczorajszą burzą, zdawały się jak dwaj zapaśnicy znojem walki oblani. Wiatr złagodniał, lekko się kołysały fale morza, i można było odgadnąć położenie skał podwodnych z piany wdzięcznie bujającej nad niemi; z szerokiej przestrzeni dolatywał szmer do brzęczenia pszczół podobny. Wszystko ułożyło się do poziomu, dwóch skał wyjąwszy; sterczały stromo, jak dwie czarne kolumny morskie, do pewnej wysokości porostem okryte. Ich strome biodra połyskiwały jak zbroja. Zdawało się, iż gotowe są rozpocząć na nowo. Znać było, że te dwa pnie zapuściły korzenie w podwodne góry. Tchnęły jakąś tragiczną przemocą.
Morze ukrywa zazwyczaj klęski sprawione przez siebie, lubi tajemnicę, sobie samemu zachowuje świadomość spowitą w niezbadaną ciemnię. Rzadko kiedy tajemnica najaw wychodzi. W katastrofie mieści się bezwątpienia potworność, ale w nieznanych rozmiarach. Morze jest jawne, ale i tajemnicze, ukrywa się ono ze swemi czynami i nie dba o ich rozgłaszanie. Rozbija statek i zakrywa rozbicie; pochłonąć, to jego skromność. Fala jest obłudna; zabija, kradnie, przechowuje, zapiera się i uśmiecha. Ryczy, a potem szemrze łagodnie.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/252
Ta strona została przepisana.