Oprócz tego — w takich bowiem ratach wszystko się bierze w rachunek — miał swój nóż kieszonkowy.
Cały dzień pracował na rozbitym statku, uprzątając, umacniając, upraszczając.
Z nadejściem wieczora przekonał się, że całe pudło trzęsło się podczas wiatru; że drżało nawet za każdem jego stąpnięciem. Tylko ta część statku, która wciśniętą była między skały i gdzie właśnie mieściła się masz ma, była mocna i nieruchoma. Boki jej silnie przywarte były do granitu.
Osiąść na tym kawałku Durandy, byłoby nieroztropnością; toby go obciążyło jeszcze, a tu właśnie szło o ulżenie ciężaru. Ruina ta powinna była być oszczędzana jaknajwięcej. Był to chory konający — dość już, że wiatr znęcał się nad nim.
Już to było niedogodne, że właśnie tam wypadało pracować. Robota, którą z konieczności trzeba było dokonywać na statku, męczyć go będzie — być noże nad siły jego.
A gdyby zaszedł jaki wypadek w nocy, podczas snu Cibiatta? w takim razie pozostawać na Durandzie znaczyło to zginąć z nią razem. Żadnej z nikąd pomocy; wszystko wtedy byłoby zgubione. By dopomódz rozbitemu statkowi, wypadało znajdować się nie na nim, ale zewnątrz niego.
Znajdować się zewnątrz, ale blisko — takie było zadanie.
Trudności mnożyły się.
Gdzie znaleźć schronienie przy takich okolicznościach?
Gilliatt zamyślił się.
Pozostawały tylko dwie skały Douvres. Te nie zdawały się być bardzo przydatnemi na mieszkanie.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/273
Ta strona została przepisana.