Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/284

Ta strona została przepisana.

łując. Wszystko roiło się hałaśliwie dokoła jednego punktu. Ta horda z pazurami i dziobami coś rabowała.
Owo coś, był to koszyk Gilliatta.
Rzucony na jeden ostry szczyt, koszyk ten rozbił się. Nadleciało ptactwo i rozniosło w dziobach wszelakie porozrywane kawałki. Zdaleka poznał Gilliatt swoją wędzoną wołowinę i stokfisz.
Ptaki także występowały do walki. Im także należał się odwet. Gilliatt zabrał im pomieszkanie, a one zabierały mu wieczerzę.

IX.
Skała i sposób posługiwania się nią.

Upłynął tydzień.
Chociaż była to pora deszczów, deszcz jednak nie padał, co bardzo cieszyło Gilliatta.
Zresztą to co przedsiębrał, przechodziło przynajmniej pozornie, siły ludzkie. Pomyślny skutek był tak nieprawdopodobny, iż sama próba wydawała się szaleństwem.
Przeszkody i niebezpieczeństwa w jakiejś czynności dają się spostrzec po blizszem rozpatrzeniu się w niej. Rozpocząć tylko, a zaraz się zmiarkuje jak trudno będzie ukończyć. Ten stan rzeczy przedstawia się bez żadnego na pracownika względu. Trudność, której dotykamy kole jak cierń.
Gilliatt zaraz musiał obliczyć się z przeszkodami.
Maszyna Durandy choć cała, owładnięta została niejako rozbiciem statku; zdawało się, że na samą próbę ratowania jej z niejaką nadzieją powodzenia z takiego miejsca i w takiej porze roku, trzebaby mieć