Urządziwszy skład, Gilliatt urządził kuźnię.
Drugie zagłębienie, które sobie wynalazł, przedstawiało zakątek, rodzaj dość długiego korytarza. Z razu sam on chciał się tam umieścić; ale ponieważ wiatr ciągle wznawiający się dął tam bezustannie i uporczywie, musiał się wyrzec tego zamiaru. Ale wiatr podszepnął mu myśl urządzenia tam kuźni. Kiedyć jaskinia nie mogła być jego pokojem, to niech służy za pracownię. Umieć posługiwać się przeszkodą to wielki krok do zwycięstwa. Wiatr był nieprzyjacielem Gilliatta i Gilliatt zamierzył uczynić zeń swego sługę.
Mówią o ludziach, — że są do wszystkiego, a na nic się nie zdali; można było toż samo powiedzieć o wydrążeniach skalnych. Nie dają one tego co obiecują. Ta oto, naprzykład, skała jest jak wanna, ale woda ucieka z niej szparami; inna jak pokój, ale bez sufitu; w innej jest łoże mchem usłane, ale mokre, inna jest jak krzesło, ale kamienne.
Kuźnia, którą Gilliatt chciał urządzić, była już z gruba wyrobiona przez naturę; ale owładnąć tem, co było wyrobione, by miejsce zrobić dogodnem, przemienić tę pieczarę w pracownię — przykra to była i mozolna robota. Z trzech czy czterech szerokich kamieni, tworzących rodzaj lejka i dotykających do ciasnej rozpadliny, wypadek utworzył rodzaj ogromnej dmuchawki, niezgrabnej, nierównie potężniejszej aniżeli owe staroświeckie miechy kowalskie, długie