Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/292

Ta strona została przepisana.

bić wiązanie z balów, to to samo co budować wojenne przybory. Tysiące drobnych kłopotów przy tem ratowaniu statku zamieniało się nakoniec w coś podobego do zabezpieczenia się przeciw obmyślanej napaści, nieukrywanej prawie i bardzo widocznej. Niekiedy Gilliatt nie wiedział, jak wypowiedzieć myśli, ale je pojmował, stopniowo coraz mniej czuł się rzemieślnikiem, bojownikiem coraz więcej.
Był jako pogromca. Sam to prawie rozumiał. Dziwnie się jego umysł rozszerzył.
Oprócz tego, dookoła, jak okiem zajrzeć, miał przed sobą olbrzymi sen straconej pracy. Nic więcej nie mąci myśli, jak widok sił rozprzężonych, poruszających się w przestworzu niezgłębionem i bezbrzeżnem. Nam celu potrzeba. Przestrzeń wiecznie ruchoma, niezmordowana woda, chmury, rzekłbyś: bardzo czemś zajęte, ogromne jakieś a bezwiedne wysilenia, wszystkie te konwulsje — to zagadka. Co robi to wieczne drżenie? co budują te wichry? co wznoszą te wstrząśnienia? Te uderzenia, te łkania, ten ryk, co one tworzą? nad czem pracuje ten gwar. Pytania te wiecznie przybywają i uciekają, jak wieczny jest przypływ i odpływ morza. Gilliatt wiedział, co robi, ale ten niepokój przestrzeni ciągle stawał przed nim, jak ciemna zagadka. Bezwiednie, machinalnie, bezwładnie, wskutek nacisku i przenikliwości, bez żadnego innego wyniku, jak olśnienie nieświadome i prawie dzikie, marzyciel Gilliatt łączył ze swą własną robotą, niezmierną bezużyteczną pracę morza. Bo i gdzie, jeśli nie tam, trzeba było uledz wpływowi; szukać zbadania przerażających tajników pracującej wody? Jak nie zastanawiać się całą potęgą zastanawiania się własnego nad falowaniem wody, zawziętością piany, niedostrzegalnym skał rozkładem, szalonem tchnieniem czterech wiatrów. Co to za męczarnia dla myśli, owo