szedł do obory, poprawił rynsztok, zwróci! go w inną stronę i woda w studni znowu była dobra. Rozmaicie o tem mówiono w okolicy: choroba owej studni i jej zdrowie musiały mieć przyczynę, a trudno nie mniemać, że Gilliatt nie urzekł wody.
Przybywszy raz do Jersey, zamieszkał, jak zauważono na ulicy des Alleurs. Nazwa ta oznacza upiory.
Spostrzeżono raz jak Gilliattowi szła krew z nosa. To był fakt ważny. Pewien kapitan okrętowy, wielki podróżnik, który prawie cały świat objechał, twierdził, iż u Tunguzów wszystkim czarnoksiężnikom idzie krew z nosa. Tam, wiadomo już dobrze, co to za ptaszek, któremu idzie krew z nosa. Wszakże ludzie rozsądni zrobili uwagę, iż to co cechuje czarowników pomiędzy Tunguzami, nie koniecznie może ich oznaczać na wyspie Guernesey.
W okolicach Saint-Michel widziano Gilliatta, jak zatrzymywał się na łące obok pewnego pólka, przylegającego do wielkiego gościńca. Gilliatt gwizdnął i wkrótce przyleciał kruk, a po chwili sroka. Okoliczność ta była poświadczona przez dostojnego człowieka, który następnie został jednym z dwunastu, umocowanych do ułożenia nowej księgi pomiarowej dóbr królewskich.
W Hamel niedaleko od Epine, mieszkały stare kobiety, które twierdziły napewno, iż jednego poranku o samym brzasku słyszały, jak jasółki wołały Gilliatta.
Niedobry był też ten Gilliatt.
Raz jakiś człeczyna bił osła. Osieł ani ruszył z miejsca. Biedaczysko uderzył go kilkakrotnie drewnianym chodakiem w brzuch i osieł padł. Gilliatt poskoczył by go podnieść, ale osieł już nie żył. Gilliatt dał policzek biednemu właścicielowi osła!
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/32
Ta strona została przepisana.