Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/321

Ta strona została przepisana.

Niezmierna zła wola otaczała Gilliatta. Parzył się i dreszcze go przenikały; ogień go kąsał, woda go w odrętwienie wprawiała; pragnienie nabawiało go gorączki; wiatr darł na nim odzież, głód kurczył mu żołądek. Tracił siły pod naciekiem połączonych dokuczliwości. Przeszkody spokojne, niezmierne, pozornie nieodpowiedzialne za czyn złowrogi, ale przepełnione jakąś dzika jednomyślnością, ze wszech stron skupiały się nad Gilliattem; czuł on ich ciężar nieubłagany nad sobą, nie mając sposobu wyzwolenia się z pod niego. Przeszkody te, były to jakieś istności niemal; Gilliatt miał przeświadczenie o jakiejś ponurej wzgardzie i nienawiści usiłujących go poniżyć. Mógł uciec — ale ponieważ pozostawał, miał więc do czynienia z niepojętą nieprzyjaźnią. Gniotło go to, co go odpędzić nie mogło. Kto? Coś nieznanego. Dusiło go to, ściskało, zabierało mu miejsce, tamowało mu oddech. Mordowała go moc niewidzialna. Codzień tajemnicza śruba wkręcała się w niego o jeden obrót więcej.
Położenie Gilliatta w tem niepokojącem otoczeniu podobne było do niegodziwego pojedynku, w którym jeden z walczących jest zdrajcą.
Otaczały go sprzymierzone z sobą ciemne siły. Czuł, że postanowiły pozbyć się go. Takim samym sposobem lodowisko spycha głaz niezgrabny.
Niedotykając go prawie, tajemni ci sprzymierzeńcy rozrywali go na sztuki, krwawili go, szczwali i że tak powiemy: czynili go niezdolnym do walki, nim stanął do niej. Pomimo to pracował on — i bez wytchnienia, ale w miarę jak robota postępowała, psuł się sam robotnik. Rzekłbyś, że owa dzika natura, obawiając się duszy, postanowiła wycieńczyć człowieka. Gilliatt stawił czoło i czekał. Otchłań poczynała się zużywać. Co ona pocznie dalej?