Innego znowu dnia, widząc chłopca złażącego z drzewa z gniazdem małych ptasząt nieopierzonych, prawie nagich, Gilliatt odebrał chłopcu gniazdo i do takiego stopnia posunął złośliwość, iż odniósł je nazad na drzewo.
Ganili mu to przechodnie; a Gilliatt pokazywał im tylko matkę i ojca ptasząt, które krzyczały z wierzchołka drzewa i wkrótce powróciły na gniazdo. Miał on słabość do ptaków. Jestto ogólna oznaka czarnoksiężnika.
Uciechą dzieci jest wydzieranie gniazd mew na wybrzeżach. Przynoszą one mnóstwo jajek niebieskich, żółtych i zielonych, z których wylepiają się ozdoby na gzemsach kominków. Prawda, że ponieważ wybrzeża są strome, czasami dziecię ślizga się, pada i zabija. Ale też nic piękniejszego nad parawany, ozdobione jajkami ptaków morskich. Gilliatt nie wiedział już jak ludziom dokuczać. Gramolił się z narażeniem własnego życia po skałach i zawieszał na nich pęki siana i wszelkiego rodzaju staszydła, byle tylko ptactwo tam się nie gnieździło, a zatem i dzieci tam nie łaziły.
Oto dlaczego Gilliatt był nienawidzony w okolicy. I części tego wszystkiego byłoby dosyć.
Zdania co do Gilliatta były podzielone.
Jeżeli kobieta ma siedmiu synów, jednego po drugim, to siódmy z nich jest strzygą. Nie będzie takim, gdy choć jedna dziewczyna chłopców przegrodzi.