darzeniem a porą, międy smutkiem a deszczem? między cnotę a gwiazdę? Godzina czyż nie jest falę? Koła w ruch wprawione, nie odpowiadając człowiekowi odbywają swe beznamiętne obroty. Gwiaździste niebo jest wymarzonym bytem kół, wahadeł i przeciwwagi. Jest to najwyższe zastanowienie, zdwojone najwyższem rozpamiętywaniem. Jest to cała rzeczywistość powiększona o całą abstrakcję. Pozatem nic niema. Czujesz się ujętym. Niema sposobu ucieczki. Widzisz siebie w zazębieniu koła, jesteś niezbędną częścią całości nieznanej; czujesz nieświadomą siłę, w tobie samym tajemniczo bratającą się z takąż nieznaną potęgą poza obrębem ciebie. Jest to wzniosła zapowiedź śmierci. Co za konanie i zarazem co za zachwyt wcielać się w nieskończoność! być przez to zespolenie doprowadzonym do przypisywania sobie samemu koniecznej nieśmiertelności, wieczności może! ktoż to wie? Czuć w cudownym napływie tego potopu niedającą się zatopić uporczywość własnego ja! patrzeć na gwiazdę i mówić: otchłanią jak i ty!
Te niezmierności — to noc.
Wszystko to, zwiększone przez samotność, ciążyło na Gilliacie.
Czy rozumiał to? nie.
Czy czuł? tak.
Gilliatt był to wielki umysł — zmącony i wielkie serce — zdziczałe.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/331
Ta strona została przepisana.