ne z sobą tak na pokładzie, jak i pod dnem z pomocą różnych narzędzi. Drzewo było przerąbane siekierą, żelazo przepiłowane pilnikiem, obszycie blaszane nożycami przekrojone. Część pudła, na którem stała maszyna, była odcięta prostopadle i mogła sunąć się razem z maszyną, podtrzymując ją. Cała ta ogromna masa trzymała się tylko na łańcuchu, który sam zależał od kilku pociągnień pilnikiem. W tym punkcie roboty, tak już bliskiej końca, roztropność kazała się spieszyć.
Morze odpływało, chwila była pomyślna.
Udało się Gilliatowi wyjąć z osady wał od kół, mogący zawadzać swemi końcami i zatrzymać spuszczanie. Ciężką tę sztukę żelaza potrafił on umieścić prostopadle w obrębie samej maszyny.
Czas już było kończyć. Gilliatt, jak już powiedzieliśmy, nie był wcale znużony, bo nie chciał nim być, ale znużyły mu się narzędzia. Kucie żelaza stało się już prawie niepodobieństwem; kamienne kowadło pękło, maszyna dmuchająca działała coraz gorzej, w małym spadku hydraulicznym potworzyły się od wody morskiej pokłady solne i zawadzały ruchowi przyrządu.
Gilliatt udał się do zatoki Człowieka, przejrzał krypę, zapewnił się, że wszystko jest w dobrym stanie, a zwłaszcza cztery kółka osadzone po dwa w każdym boku; potem podniósł kotwicę i wiosłując podpłynął do skał Douvres.
Przestrzeń między temi skałami mogła pomieścić krypę. Było tam dość głębi i dość szerokości. Pierwszych zaraz dni przekonał się Gilliatt, że krypą można podpłynąć pod samą Durandę.
Rzecz to jednak była nader trudna, wymagała nadzwyczajnej uwagi. Wsunięcie to łodzi pomiędzy skały było tem mozolniejsze, iż dla dokonania tego
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/333
Ta strona została przepisana.