Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/338

Ta strona została przepisana.

Wiadomo, że gdy Jan Bart chciał zelżyć ocean, nazywał go Anglikiem.
Zatarasowawszy cieśninę Gilliatt zajął się krypą. Popuścił dostatecznie liny obu kotwic, by krypa mogła podnosić się wraz z przypływem morza. Gilliatt nie dał się wziąść niespodzianie; wszystko było przewidziane. Człowiek, znający się na rzeczy, poznałby to po dwóch blokach osadzonych ukośnie z tyłu krypy, a przez które przechodziły dwie liny, końcami połączone z kółkami dwóch kotwic.
Tymczasem przypływ wzrastał; doszedł już do połowy; w takiej chwili nawet łagodne uderzenia fal jego są silne. Spełniło się to, co Gilliatt przygotował. Fale gwałtownie toczyły się ku zaporze. Zewnątrz było parcie, wewnątrz wsączanie się. Gilliatt wynalazł coś w rodzaju kaudyńskiego jarzma na morze. Przypływ był zwyciężony.

VIII.
Raczej nagła zmiana, a nie rozwiązanie..

Groźna chwila nadeszła.
Szło teraz o spuszczenie maszyny do łodzi.
Przez niejaki czas Gilliatt stał zamyślony, oparłszy czoło na lewej ręce, a łokieć jej na dłoni prawej.
Potem wszedł na pudło Durandy, którego jedna część, maszyna, miała się oddzielić, a reszta pozostać.
Przeciął cztery pętle, któremi do prawego i lewego boku Durandy przymocowane były cztery łańcuchy od komina. Pętle te były z powrozów, łatwo więc sobie z niemi nożem swym poradził.