Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/340

Ta strona została przepisana.

mówił ty do francuskiego wielkiego admirała, uratował galerę Langeron, ginącą w zatoce Ambleteuse; gdy dla wydobycia tej ciężkiej pływającej masy z pomiędzy podwodnych skał w rozszalałej zatoce, skręcił wielki żagiel w wałek i powiązał go mokrą trzciną; gdy postanowił, że ta trzcina łamiąc się sama z siebie, sprawi, że wiatr nadmie żagiel — spuścił się wtedy na przełamanie tej trzciny, jak Gilliatt na zerwanie łańcucha. Było to toż samo dziwaczne zuchwalstwo uwieńczone takim samym zdumiewającym skutkiem.
Winda pochwycona przez Gilliatta trzymała się dobrze i działała doskonale. Czynność jej, jak czytelnik pamięta, polegała na tem by łagodzić siły zbiorowe, wspólnie działające. Było to podobne do bocznych sznurów, regulujących żagiel; tylko że tu zamiast żagla, trzymał w równowadze mechanizm.
Gilliatt, stojąc z ręką na windzie, dotykał, że tak powiemy, pulsu całego mechanizmu.
Tu wynalzczy duch jego zabłysnął.
Utworzyła się szczególna zgodność sił.
Podczas gdy maszyna Durandy oddzielona w jednej sztuce, spuszczała się ku krypie, krypa podnosiła się ku maszynie. Szczątki rozbicia i łódź zbawcza dopomagały sobie nawzajem, dążyły jedno ku drugiemu. Szukały się i oszczędzały tem połowę roboty.
Woda wzrastała bez hałasu pomiędzy dwiema skałami, podnosiła statek i przybliżała go do Durandy. Przypływ był więcej jak zwyciężony. Był ułaskawiony. Ocean stanowił część mechanizmu.
Podnosząca się woda podnosiła zarazem krypę bez wstrząśnień, łagodnie prawie z ostrożnością, jakgdyby statek był z porcelany.
Gilliatt zespolił i ustosunkował dwie siły: wody i swego przyrządu. Stojąc przy windzie jak groźny posąg, któremu wszystkie naraz ruchy są posłuszne,