Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/35

Ta strona została przepisana.

Ale przed pięćdziesięciu laty Valle i Saint-Sampson były jeszcze krajami ciemnoty i nieświadomości.
Dziś, gdyby kto wierzył, że na wyspie Guernesey ktokolwiek jest synem szatana — uważanoby to na pewno za przesadę.
Rady Gilliatta zasięgano dlatego już samego, że mu nie ufano. Wieśniacy ze strachem mówili mu o swych niemocach. W tego rodzaju trwodze leży ufność; a na wsi im bardziej podejrzany jest lekarz, tem skuteczniejsze lekarstwo. Gilliatt miał własne swoje leki, które mu przekazała zmarła kobieta; udzielał ich każdemu kto żądał i nie brał za to pieniędzy. Leczył zastrzały przykładając zioła, jakimś odwarem przerywał gorączkę; aptekarz w Saint-Sampson przypuszczał, że to był odwar chininy. Najmniej życzliwi chętnie przyznawali, że Gilliatt był niezłym do rady w chorobach wymagających leków zwyczajnych; ale jeżeli go jaki skrofuliczny prosił, by mu pozwolił dotknąć się kwiatu lilji, Gilliatt za całą odpowiedź zamykał mu drzwi przed nosem; uporczywie wzbraniał się robić cuda, co jest śmiesznością w czarowniku. Nie bądź czarownikiem; ale kiedy nim jesteś, rób co do ciebie należy.
Od tej powszechnej dla Gilliatta nieżyczliwości było parę wyjątków. Jmcipan Landoys z Cios Landés pisał i utrzymywał w parafji Saint-Pierre-Port księgi urodzeń, zaślubin i zejść. Chełpił się on pochodzeniem od podskarbiego Wielkiej Brytanji Piotra Landoys powieszonego w r. 1485. Pewnego dnia imcipan Landoys, kąpiąc się, pomknął się zadaleko w morze i omal nie utonął. Gilliatt rzucił się do wody; sam tylko co nie zginął, ale uratował pisarza. Od owego dnia Landoys przestał źle mówić o Gilliacie. Tym zaś, których to dziwiło, odpowiadał: jakże chcecie bym nienawidził człowieka, który mi nic złego nie zrobił,