a oddał mi przysługę? Do tego nawet doszło, że pisarz polubił niejako Gilliatta. Był to człowiek bez przesądów. Nie wierzył w czarowników. Śmiał się z tych, którzy obawiali się upiorów. Sam miał łódkę i w wolnych chwilach łowił ryby dla zabawy, ale nigdy nie widział nic nadzwyczajnego, wyjąwszy raz przy świetle księżyca białą kobietę unoszącą się nad wodą, a jeszcze i w tem nie był pewnym swego. Moutonne Gahy, czarownica z Torteval, dała mu małą torebkę, która przywiązana pod chustką na szyi chroniła od złych duchów; pisarz drwił z tej torebki i nie wiedział co się w niej znajduje; nosił ją jednak, czując się bezpieczniejszym, gdy miał taki talizman na szyi.
Kilka śmielszych osób odważyło się w ślad za imci panem Landoys zaświadczyć, iż za Gilliattem przemawiają niektóre łagodzące okoliczności, pozory niejakich zalet: trzeźwość, powstrzymywanie się od ginu i tytuniu; niekiedy oddawano mu tę piękną pochwałę: Nie pije, nie pali, nie zażywa i nie żuje...
Ale trzeźwość jest przymiotem dobrym tylko w połączeniu z innemi.
Publika miała wstręt do Gilliatta.
Niechby sobie było co chciało, to pewne, że Gilliatt mógłby leczyć skrofuły jako czarownik.
Ale cóż? gdy raz w Wielki piątek, o północy, to jest w chwili najwłaściwszej do leków tego rodzaju, wszyscy skrofuliczni z całej wyspy, każdy z własnego natchnienia, czy też umówiwszy się poprzednio tłumnie podstąpili pod dom Gilliatta i załamując ręce błagali go, by ich wyleczył; on odmówił. Przekonano się wtenczas o jego złem sercu.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/36
Ta strona została przepisana.