Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/360

Ta strona została przepisana.

Kapitan okrętowy, lub dowódca eskadry, posiadający szklanny burzowskaz nieznanego wynalazcy, przypatruje się przez drobnowidz znajdującemu się w nim płynowi; jeśli podobny do rozpuszczonego cukru, natenczas zabezpieczyć się trzeba przeciw południowemu wiatrowi; a jeżeli płyn osiada w kryształki podobne do gęstej paproci lub sosninki, to przeciw północnemu. W owej to także chwili biedny bretoński lub irlandzki rybak idzie po radę do jednego z tych zagadkowych kamieni zwanych w Bretanji menhir, w Irlandji cruah, na których Rzymianie starożytni, a może złe duchy wyryły tajemniczy kompas, i cofa swą łódź z morza.
A jednak pogoda na niebie i na oceanie trwa ciągle. Poranek wstaje rozpromieniony, a jutrzenka się uśmiecha. Przejęci religijnem uczuciem na ten widok dawni poeci i wieszczkowie, dziwili się, że niektórzy ludzie mogli słońce o obłudę pomawiać: Solem quis dicere falsum audeat?
Co może się zdarzyć, a co zasłonięte jest przed okiem człowieka fatalną nieprzejrzystością rzeczy widomych, dręczy umysł jak groźne widziadło. Najstraszliwszym i najbrudniejszym z widoków, jest widok zamaskowanej otchłani.
Wyrażenie: węgorz pod skałą, znaczące niebezpieczeństwo ukryte, należałoby zmienić na „burza pod ciszą.”
Tak przechodzi kilka godzin, niekiedy dni kilka. Sternicy zwracają swe perspektywy to w jedną to w drugą stronę. Twarze starych marynarzy przybierają poważny wyraz, oczekiwanie tajemnym gniewem ich napełnia.
Nagle daje się słyszeć szmer mętny. W powietrzu toczy się jakaś tajemnicza rozmowa.
A nic nie widać.