Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/364

Ta strona została przepisana.

w nocy. Piorun milknie przed trąbą, jakby go strach ogarniał.
Rozległy zamęt samotności ma swoją gamę, swe straszliwe crescendo: skraplanie się, wiatr górny, wicher, nawałnica, zamęt, burza, trąba;siedm stron liry wiatrów, siedm nut otchłani. Niebo nabrało szerokości, okrągłości morze — przeleciał wiatr i nic nie pozostało, wszystko przetworzyło się we wściekłą mieszaninę.
Tu niema żartów.
Wiatry biegnę, lecę, opadają, ustają i znowu rozpoczynają, unoszę się, świszczę, ryczą, uśmiechają; szalone, lubieżne, wyuzdane, rozsiadają się wygodnie na popędliwych falach. Ryk ten ma swą harmonię, dźwięk ten całe niebo odbija. Wichry dmą w chmurę, jak mosiężne narzędzia muzyczne, obejmują jak wargami przestrzeń i wygrywają w nieskończoności prometeuszowską fanfarę, pospołu z pomieszanemi odgłosami trąb, piszczeli, ofikleid i trombonów muszlowych. Kto słyszy tę orkiestrę — ten jakby słyszał mitologicznego Pana. Muzyka! — to właśnie przeraża. Siły szatańską rozkiełznane swawolą, nudzę się w swej samotni i robię obławę na okręty. Bez wypoczynku, dzień i noc, w każdej porze roku, pod równikiem i pod biegunami, dźwięczą w swe szalone trąby: pośród rozpadlin między chmurami i falami upędzaję się za rozbiciem. Szczwacze! Bawię się. Psy ich ujadają między skałami i bałwanami. Porządkują chmury i wyrywają je z karbów. Jakby miljonem rąk mieszą niezmierne i gibkie wodne przestworze, niby ciasto.
Woda jest giętka, gdyż nie daje się ujęć. Ślizga się pod naciskiem. Napadana z jednej strony wymyka się drugą. Tym sposobem gładki poziom przerabia się w fale. Fala jest swobodą wody.