Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/366

Ta strona została przepisana.

Dla oswojonych z morzem dziwny jest widok jego w takich chwilach; rzekłbyś, iż pożąda i zarazem obawia się burzy. Natura tak urządziła. Kojarzenia się niektóre, bardzo zresztą pożądane, bywają zrazu w ten sposób przyjmowane. Lwica rozogniona ucieka przed lwem. Tak samo i morze; i ono bywa roznamiętnione. Stąd jego drżenie.
Wielkie małżeńskie gody odbędą się niebawem.
Te gody, jak wesela starożytnych cezarów, obchodzone bywają wytępieniem. Jest to uczta zniszczeniem przyprawiona.
Tymczasem zdaleka z morskiego przestworza, z niedostępnych szerokości, z sinego widnokręgu samotni, z głębi bezgranicznej swobody — przybywają wichry.
Baczność! oto idzie dzieło porównania dnia z nocą.
Burza spiskuje. Stara mitologja przeczuwała nieokreślone osobistości, łączące się z rozprzężoną naturą. Eol umawia się z Boreaszem. Porozumienie żywiołu z żywiołem jest niezbędne. Rozdzielają one między siebie robotę. Trzeba nadać popęd fali, chmurze, napływowi; noc jest sprzymierzeńcem; trzeba ją zużytkować. Są busole, które trzeba zmylić, ognie, które mają być pogaszone, wieże strażnicze, które ciemnicą otoczyć należy, gwiazdy, które ukryć wypada. Niechże się morze do tego przyczyni. Wszelką burzę poprzedza szmer. Poza widnokręgiem słychać szeptanie przed huraganem.
Jest to właśnie to, co słychać w ciemności, w oddaleniu, pośród przerażającej ciszy morskiej.
Gilliatt słyszał straszliwe te szepty. Fosforyczne światło było pierwszą zapowiedzią, owo mruczenie drugą.