to chmura! Jakiś zez strzelał na człowieka przez te nawarstwione ciemności.
Przybliżenie się to, przejmowało przerażeniem.
Gilliatt utkwił w chmurę oczy i mruknął przez zęby: chce mi się pić, ty mię napoisz.
Kilka chwil stat nieruchomy, z okiem wlepionem w obłoki jakby mierzył burzę.
Czapkę miał w kieszeni swej opończy; wyjął ją stamtąd i włożył na głowę. Potem wydobył z nory, gdzie tyle czasu sypiał resztę swej odzieży; naciągnął nogawki i kaftan, jak rycerz przywdziewający zbroję przed bitwę. Wiemy, że nie miał już trzewików, ale bose jego nogi zahartowały się na skałach.
Po uzupełnieniu tego wojennego przyboru, spojrzał na swoją łamifalę, żywo pochwycił węzłowaty sznur, spuścił się po nim z płaszczyzny Douvres, stanął na skałach dolnych i pobiegł do swego magazynu. W kilka chwil potem był już u dzieła. Szeroka, niema chmura mogła słyszeć uderzenia jego młota. Co robił Gilliatt? Z pozostałych gwoździ, sznurów i belek budował od wschodniej strony przesmyku drugą przegrodę w odległości do dwunastu stóp poza pierwszą.
Cisza była ciągle głęboka. Źdźbła trawy w szczelinach skał ani drgnęły.
Wtem słońce nagle znikło. Gilliatt podniósł głowę.
Wznosząca się chmura dosięgła słońca. Było to jakby zagaszenie dnia, na którego miejscu został odbłysk mętny i blady.
Ściana chmurna zmieniła pozór. Już nie miała tej poprzedniej jednolitości. Namarszczyła się poziomo, dosięgnąwszy zenitu i zwisła na resztę nieba. Miała teraz piętra. Pokłady burzy narysowały się w niej jak w przecięciu przekopu. Można było rozróżnić
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/374
Ta strona została przepisana.