Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/375

Ta strona została przepisana.

pokłady deszczu i gradu. Nie było wcale błyskawicy, ale okropna rozproszona jasność; okropna, gdyż pojęcie okropności ma coś wspólnego z pojęciem światła. Słychać było nieokreślony oddech burzy. Milczenie to drżało tajemnie. Gilliatt, także milczący, patrzał, jak nad głową jego tłoczyły się te masy mgły i jak się przetwarzały szkaradne chmury. Nad widnokręgiem ciążyła i rozpościerała się wstęga barwy popielatej, a na zenicie wstęga ołowianego koloru; sine łachmany zwieszały się z chmur górnych na mgłę na dole. Cały środek, stanowiący ścianę chmur, był blady, mleczny, mętny, ponury, nieokreślony. Wązka biaława poprzeczna chmura, nie wiedzieć skąd przybyła, przecinała ukośnie od północy ku południowi wysoką ciemną ścianę. Jeden z końców tej chmury wlókł się po morzu. W miejscu gdzie dotykał mącąc fale, widać było w ciemności stłumiony czerwony wyziew. Pod długą, bladą chmurą małe chmurki, bardzo niskie, zupełnie czarne, przelatywały w odwrotnych do siebie kierunkach, jakby nie wiedziały co począć. Potężna chmuro w głębi rosła ze wszystkich stron odrazu, powiększała ciemność, roztaczając swą żałobną przewagę. Tylko jeszcze na wschodzie poza Gilliattem widać było mały przedsionek jasnego nieba, a i ten się zamykał. Choć nie było czuć żadnego tchnienia wiatru, jednak przeleciał przez powietrze jakiś szczególny szarawy puch, rozproszony, rozdrobiony, jakby z jakiego olbrzymiego ptaka oskubanego poza tą ciemną ścianą. Utworzył się czarny, gęsty sufit dotykający morza na krańcu widnokręgu i zapadający w nie wśród nocnej ciemności. Coś się zbliżało. Czuć było, że to coś wielkiego, ciężkiego, dzikiego. Ciemność gęstniała. — Wtem zahuczał grzmot potężny.
Gilliatt uczuł wstrząśnienie. Jest coś sennego w gromie. Grubijańska ta rzeczywistość w krainach