Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/377

Ta strona została przepisana.

ryk, świst — wszystko razem. Potwory spuszczone z łańcucha.
Wiatr dął jak grom. Deszcz nie padał, ale zapadał się.
Nie mogło być groźniejszego niebezpieczeństwa dla biednego człeka, osadzonego jak Gilliatt z przeciążoną łodzią między skałami na otwartem morzu. Niebezpieczeństwo przypływu morza, nad którem Gilliatt odniósł zwycięstwo było niczem wobec niebezpieczeństwa, którem groziła burza. Oto jakie było jego położenie!
Gilliatt, dokoła którego były same przepaście, w ostatniej chwili i wobec najwyższego niebezpieczeństwa rozwinął głęboką strategję. Obrał on sobie punkt oparcia pośród samego nieprzyjaciela przybrał na wspólnika opokę. Skała Douvres, przedtem jego przeciwniczka, była teraz jego sekundantem w tym niezmiernym pojedynku. Gilliatt wziął ją pod swoje rozkazy. Z tego grobu zrobił sobie twierdzę. Oszańcował się w tej straszliwej skalistej ruderze. Był tam obsaczony, ale i obmurowany. Był, że tak powiemy przyparty plecami do skały z twarzą zwróconą do huraganu. Zatarasował cieśninę, tę ulicę fal. Była to zresztą jedyna rzecz do zrobienia. Może despota opamięta się, gdy go zatarasują. Krypę można było uważać za zabezpieczoną prawie z trzech stron. Szczelnie między dwiema wewnętrznemi ścianami skał zaciśnięta, osadzona na dwóch kotwicach, osłonięta była od północy mniejszą skałą Douvres, od południa większą; tem i dziko sterczącemi stropami, nawykłemi więcej do rozbijania, aniżeli do bronienia statków. Od wschodu znajdowała się pod opieką belek powiązanych i przybitych do skał — zapory wypróbowanej, która zdołała się ostać przeciw silnemu przypływowi na otwartem morzu — prawdziwej bramy cytadeli, której