Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/385

Ta strona została przepisana.

upadając wsunął się w to nacięcie i rozszerzył je nieco.
Gilliattowi przyszło do głowy, żeby obciążyć drugi koniec.
Bal ujęty za jeden koniec rozpadliną skały, którą powiększył, sterczał z niej prosto, jak wyciągnięta ręka. Ręka ta wyciągała się równoległe do wewnętrznej ściany cieśniny, a drugi wolny koniec bala oddalał się od tego punktu oparcia na ośmnaście do dwudziestu celów. Dobra odległość dla zrobienia wysiłku.
Gilliatt przyparł się do skały nogami, kolanami i pięściami, a barkami wsparł potężny lewar. Bal był długi, co zwiększało siłę prężenia. Skała była już wstrząśnięta, a jednak Gilliatt musiał wysilać się po czterykroć. Pot strumieniem lał się z niego. Czwarte wysilenie było szalone. W skale dał się słyszeć trzask, rozpadlina przedłużyła się i rozwarła jak szczęka; ciężka oderwana skała wpadła w wązki przesmyk cieśniny ze straszliwym hukiem, jakby odpowiedzią na uderzenia piorunów.
Upadła jak należy, jeżeli można użyć tego wyrażenia, to jest nie rozbiła się.
Wystawmy sobie olbrzymi kamień druidyczny rzucony całą bryłą.
Bal-dźwignia poleciał za skałą i Gilliiatt, idąc za tym pędem tylko co sam nie upadł.
W tem miejscu dno było zawalone drobnemi kamieniami i mało znajdowało się wody. Bryła, plusnąwszy pianą, która obryzgała Gilliatta, uwięzła między dwiema wielkiemi równoległemi ścianami ciaśniny i utworzyła ścianę poprzeczną, rodzaj łącznika między dwoma urwiskami. Dotykała ich swemi dwoma końcami. Była za długą — stąd szczyt jej z miękkiej skały utworzony, rozkruszył się od uderzenia. W skutek tego upadku utworzyła się szczególna ślepa