Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/409

Ta strona została przepisana.

howywa cię tysiącem warg bezecnych, hydra wciela się w człowieka; człowiek zespala się z hydrą.
Dwoje ich — to jedność. Zmora jest na tobie. Tygrys może cię tylko pożreć, mięczak cię wysysa. Ciągnie cię ku sobie i w siebie — i skrępowany, pośliniony, bezwładny, czujesz jak powolnie wypróżniasz się w ten straszliwy otwór będący potworem.
Być żywcem zjedzonym, to okropne! ale być żywcem wypitym — to się nie da wypowiedzieć.
Nauka do zbytku ostrożna odrzuca zrazu te dziwne zwierzęta nawet wobec faktów; potem decyduje się badać je, odbywa z niemi sekcje, klasyfikuje je, wciąga do katalogu, nakłada napis; sprowadza sobie okazy, wystawia pod szkłem w muzeach, wprowadza w nomenklaturę, nazywa mięczakami, bezkostnemi, promieniakami. Nadaje im powinowactwa: cokolwiek poza Meduzą, cokolwiek przed Sepią. Tym hydrem wody słonej znajduje odpowiednie w wodzie słodkiej: Argyronekty. Dzieli je na wielkie, średnie i małe; łatwiej przypuszcza małe niż wielkie, co zresztą we wszystkich sferach jest dążnością nauki, która woli zapatrywać się przez mikroskop, niż przez teleskop, rozpatruje ich budowę i nazywa głowonogami. Dokonawszy tego pozostawia w spokoju. Gdzie je opuszcza nauka, tam bierz i się do nich filozofja.
Filozofja w swoją kolej bada te istoty, dochodząc i dalej i bliżej niż nauka. Nie rozkrawa ich ona, ale rozważa. Tam, gdzie pracował skalpel, zagłębia hypotezę. Szuka przyczyny ostatecznej. Głęboka praca myślącego! Twory te wprawiają go prawne w niepokój o Stwórcę. Są to ohydne niespodzianki męczące umysł badacza. Zatwierdza on ich istnienie, sam straciwszy głowę. Takich kształtów chyba tylko Złe pożąda. Co począć wobec tego bluźnierstwa twórczej siły, bluźniącej samej sobie? Jak tu sobie poradzić?