gnała do pieczary w zagłębienie, gdzie go znalazł Gilliatt.
Powróciwszy, Gilliatt począł szperać po skałach, wyszukując niedźwiadki i muszle, wyrzekając się już krabów. Zdawałoby mu się, że je ludzkie mięso.
Zresztą myślał tylko o tem, jakby należycie podjeść przed odpłynięciem. Nic go już nie zatrzymywało. Po wielkich burzach zawsze następuje cisza, nieraz długie dnie trwająca. Ze strony morza nie było teraz żadnego niebezpieczeństwa. Gilliatt postanowił odpłynąć nazajutrz. Z powodu przypływu morza należało zachować przez noc przegrodę urządzoną między skalami Douvres, ale wraz ze świtem Gilliatt zamierzał ją zniszczyć, wyprowadzić krypę poza skały i rozpuścić żagle w drogę ku Saint-Sampson. Łagodny wiatr południowo-wschodni był mu właśnie na rękę.
Zaczynała się pierwsza kwadra majowa; dnie były długie.
Gdy Gilliatt po zakończeniu swych poszukiwań i nasyceniu żołądka, powrócił do cieśniny między dwiema skałami Douvres, gdzie stała krypa, słońce już zaszło, zmrok mieszał się z półświatłem nowiu; przypływ, doszedłszy do swego szczytu, począł opadać. Komin maszyny, sterczący na krypie, od piany burzą miotanej pokrył się warstwą soli, która bieliła się przy księżycu.
To przypomniało Gilliattowi, że taż sama burza wrzuciła w krypę wiele wody deszczowej i morskiej, i że jeżeli chce jutro odpłynąć, należy wodę tę wylać.
Przekonał się, gdy opuszczał krypę, udając się na połów krabów, że było około sześciu cali wody na dnie łodzi. Więc zwykłą szuflą swoją mógł wodę tę wyrzucić.
Przybywszy do łodzi, zadrżał z przerażenia. W krypie było wody przeszło dwie stopy.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/421
Ta strona została przepisana.