Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/425

Ta strona została przepisana.

Zniżanie się wody w statku miarkował po swoich nogach zanurzonych w wodę.
Strasznie to szło powoli, a przecież i wciskanie się wody było tylko przerwane. Złe było załagodzone, ale nie usunięte. Płachta wciskana w szparę przez wodę pod statkiem, poczęła wydymać się wewnątrz łodzi. Podobne to było do pięści umieszczonej pod płótnem i usiłującej je rozedrzeć. Płótno było mocne i nasmołowane, opierało się zatem; ale wydęcie i natężenie wzrastało, nie było więc pewności czy płótno wytrzyma, — wydęcie mogło pęknąć każdej chwili. Wtedy woda by wpadać zaczęła.
W takich razach, jak dobrze o tem wiedzą żeglarze znajdująy się w podobnem niebezpieczeństwie, nie masz innej rady jak zatkanie otworu. Zbiera się w tym celu wszelakie szmaty, jakie tylko są pod ręka, wszystko to, co w specialnym języku nazywa się futrem; i o ile można wszystko wpycha się w otwór.
Gilliatt nie miał nic na takie „futro”. Wszystkie szmaty i kłaki jakie zgromadził był do magazynu, zostały zużyte podczas robót lub rozniesione wiatrem.
W ostatnim razie mógł zebrać nieco tych szczątków, szukając po skałach. Dość już ulżył łodzi, by mógł oddalić się na jaki kwadrans; ale jak robić, jak stukać czegoś po ciemku? A ciemność była zupełna. Księżyc nie świecił — tylko gwiazdy błyszczały na niebie. Gilliatt nie miał suchego włókna, by zrobić z niego lont, nie miał łoju, by zrobić świecę, nie miał ognia by zapalić, nie miał latarni, by światło osłonić. Wszystko było ciemne i pomieszane na łodzi i na skałach. Słychać było szmer wody sączącej się w uszkodzone pudło, szpara nawet była niewidzialna; ręką przekonywał się Gilliatt o wzrastającem wytężaniu się płachty. Niepodobna było w takiej ciemności szukać szmat płótna i kawałków włókien, rozrzuconych po-