Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Gilliatt nie stał ani tak wysoko, ani tak nisko. Był to marzyciel — nic więcej.
Na przyrodę zapatrywał się nieco dziwnie.
Ponieważ zdarzało mu się nieraz znajdywać w zupełnie przejrzystej morskiej wodzie dość wielkie stworzenia rozmaitego kształtu z rodzaju meduz, które wyjęte z morza podobne były do miękkiego kryształu, a wrzucone napowrót zupełnie prawie zlewały się z wodą z powodu tożsamości barwy i przezroczystości, tak, że znikały niemal; Gilliatt zrobił wniosek, że kiedy w wodzie przemieszkują żywe, przejrzyste istoty to inne istoty, również przejrzyste, mogą przebywać w powietrzu. Ptaki nie są mieszkańcami powietrza, są to twory powietrzno-ziemne. Gilliatt nie wierzył w to, by powietrze było pustynią. Mówił on sobie: skoro morze zapełnione jest istotami, czemużby w powietrzu miała być próżnia? Twory tej samej co powietrze barwy mogą się zlewać z jego światłem i wzrok nasz nie może ich wyróżnić; któż mi dowiedzie, że tak nie jest? Analogja wskazuje, że powietrze powinno mieć swoje ryby, tak dobrze, jak morze ma swoje; powietrzne ryby są przejrzyste; jestto ze strony twórczego przewidywania dobrodziejstwem dla nas i dla nich: przepuszczając przez swe ciało światło i nie wytwarzając cienia, pozostają one nieznane ludziom i nie możemy ich ująć. Gilliatt wystawiał sobie, iż gdyby można było usunąć atmosferę i łowić w niej ryby, jak w stawie, natenczas znalezionoby mnóstwo zadziwiających istot, i rozjaśnionoby sobie wiele rzeczy — jak sobie roił w swych marzeniach.
Marzenie, to jest myśl w stanie zamglonym, graniczy ze snem i dba o tę swoję granicę. Powietrze zamieszkałe przez żywe przejrzyste istoty byłoby już niejako progiem nieznanych światów, poza którym jednak otwiera się jeszcze rozległe możebności pole.