Wówczas przytłoczony tym nieznanym ogromem, nie wiedząc już czego chciano od niego, porównywując siebie z cieniem, wobec niepokonanej ciemności, pośród wrzawy wód, fal, toni, piany, nurtów; pod chmurami, wiatrem, rozległą rozproszoną siłą; pod tym tajemniczym firmamentem skrzydeł, gwiazd i grobów; pod możebnością połączoną z temi niezmierzonemi przedmiotami; mając dokoła siebie i pod sobą ocean, a nad sobą konstelacje — pochylił się przed Niezbadanem — wyrzekł się walki. Legł na wznak na skale, twarzą ku gwiazdom, zwyciężony — i składając ręce przed straszliwą głębią, zawołał w nieskończoność; Łaski!
Zgnieciony bezmiarem, modlił się do niego.
Samotny, w nocy, na skale, wpośród morza, padł ze znużenia jakby piorunem rażony, nagi jak gladjator w cyrku — tylko że nie cyrkiem, ale otchłanią otoczony — zamiast dzikich bestji, miał przed sobą ciemności; zamiast oczu ludu, nieznanej siły spojrzenia; zamiast Westalek gwiazdy nie cezara, lecz Boga.
Zdawało się mu, że się rozkłada w zimnie, znużeniu, niemocy, modlitwie, cieniu — i oczy się mu zawarły.
Upłynęło kilka godzin.
Słońce podniosło się jaśniejące.
Pierwszy jego promień oświecił na płaszczyźnie wielkiej skały Douvres postać nieruchomą. Był to Gilliatt.
Dotąd jeszcze wyciągnięty był na skale.