Dzisiejszy St. Sampson jest prawie miastem; St. Sampson przed czterdziestu laty był prawie wioską.
Wiosna nadeszła, skończyły się długie zimowe wieczory, i mieszkańcy kładli się spać, jak tylko zmrok zapadł. St. Sampson był starą parafją, gdzie przechował się zwyczaj gaszenia ognisk i świateł o oznaczonej godzinie. Szło się na spoczynek z zachodem słońca, a budziło się ze świtem. Stare wioski normandzkie lubią kłaść się spać i wstawać z kurami.
Powiedzmy prócz tego, że z wyjątkiem kilku zamożnych rodzin mieszczańskich, ludność St. Sampson składa się z cieśli i robotników w kopalniach węgla. W porcie tym nieustannie naprawiają okręty. Po całych dniach dobywają głazy, lub ciosają tarcice; tu drąg do łamania kamieni, ówdzie młot. Ustawiczne obrabianie dębiny i granitu. Wieczorem człek pada ze znużenia i śpi jak zabity. Po ciężkiej pracy śpi się twardo.
Pewnego wieczoru, w początkach maja, mess Letthierry, popatrzywszy chwilę w księżyc na nowiu i posłuchawszy stąpań Deruchetty, która przechadza-