Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/437

Ta strona została przepisana.

ja się samotna po ogrodzie Bravées, — wrócił do swego pokoju od strony portu i udał się na spoczynek. Dulcynea i Gracja były już w łóżkach. Prócz Deruchetty wszystko spało w domu. Wszystko także spało w St. Sampson. Wszędy pozamykane drzwi i okiennice. Na ulicach ani żywego ducha. Tylko rzadkie światełka, podobne do mrugań gasnących oczu, gdzieniegdzie migotały w okienkach poddaszy, wskazując, że i służba nawet zabiera się do snu. Dawno już wybiła dziewiąta na starej romańskiej dzwonnicy pokrytej bluszczem i noszącej, podobnie jak kościół St. Brelada w Jersey, dziwną datę 1111, co znaczy tysiąc sto jedenaście.
Popularność mess Lethierry’ego w St. Sampson była w stosunku do jego powodzenia. Powodzenie go opuściło i zaraz pustynia zrobiła się dokoła niego. Trzeba przypuszczać, że niedola jest zaraźliwą i że ludzie nieszczęśliwi muszą być zapowietrzeni, skoro tak prędko podlegają kwarantannie. Ładni panicze stronili od Deruchetty. Odosobnienie mieszkańców Bravées było teraz tak zupełne, że nawet nie wiedzieli o drobnym, a ważnym miejscowym wypadku, który tego dnia napełnił wrzawą całe St. Sampson. Rektor parafji, wielebny Joe Ebenezer Caudray został bogatym. Jego stryj, dostojny dziekan z St. Asaph, właśnie umarł w Londynie i wiadomość o tem przywiózł tego ranka statek pocztowy Cashmere, którego maszt widziano w przystani St. Pierre-Port. Cashmere miał nazajutrz w południe odpłynąć do Southampton i jak mówiono, zabrać wielebnego rektora, którego bezzwłocznie powołano do Anglji, aby był obecnym przy urzędowem otwarciu testamentu, nie mówiąc już o innych pilnych zajęciach, połączonych z odbiorem wielkiego spadku. Przez cały dzień o tem tylko mówiono w St. Sampson. Cashmere, wielebny Ebenezer,