ny domu o kilka stóp od jego okna, gdzie niegdyś przywiązywano Durandę. I wpatrywał się w rdzę, która pokryła to kółko.
Mess Lethierry, żył teraz bezmyślnie, machinalnie.
Najdzielniejsi ludzie pozbawieni idei, którą mogliby urzeczywistnić, dochodzą do takiego stanu. Skutek to próżni, jako powstaje w ich duszy. Życie jest podróżą — idea drogowskazem. Gdy drogowskazu zabraknie — zatrzymujesz się. Gdy cel zostanie stracony, siły zamierają. Los dzierży nieznaną i dowolną władzę: jeśli zechce, dotyka swą rózgą nawet naszą moralną istotę. Rozpacz — to upadek, to prawie śmierć duszy. Tylko silne duchy stawiają jej opór. I to nie zawsze.
Mess Lethierry wciąż rozmyślał — jeśli można nazwać rozmyślaniem pogrążenie się w mętnej przepaści. Czasami wyrywały mu się z ust takie rozdzierające słowa: nie pozostało mi jak prosić Niebios o paszport na tamten świat.
Zaznaczmy sprzeczność w tej naturze zawiłej, jak morze, którego Lethierry był niejako utworem: mess Lethierry wcale się nie modlił.
Niemoc daje siłę. Wobec dwóch wielkich naszych ślepot przeznaczenia i natury, człowiek właśnie w niemocy swojej znalazł punkt oparcia — modlitwę.
Człowiek wzywa przestrach na pomoc; bojaźń mu dopomaga — trwoga radzi uklęknąć.
Modlitwa — to niezmierna siła właściwa duszy i równie niezbadana jak tajemnica. Modlitwa odwołuje się do wspaniałomyślności mroków; modlitwa patrzy na tajemnicę także oczyma ciemności — ale patrzy spojrzeniem tak potężnie błagalnem, iż czujesz, że można rozbroić Nieznanego.
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/439
Ta strona została przepisana.