Zdziczałość bardziej uspasabia do marzeń.
Zachwyt jest przepełnieniem, które wylewa się jak każde inne. Patrzyć na te okno było prawie zbytkiem dla Gilliatta.
Nagle ujrzał ją samą.
Z poza gałęzi gęstych zarośli, wysunęła się z niewysłowioną powolnością widma lub anioła — postać niebiańska — suknia, boskie lica, jaśniejsze prawie od blasku miesiąca.
Gilliatt omdlewał — była to Deruchetta.
Deruchetta zbliżyła się, zatrzymała, odeszła kilka kroków, znów zatrzymała się i wreszcie siadła na drewnianej ławce. Księżyc krył się za drzewa, obłoki błądziły między blademi gwiazdami, morze półgłosem szemrało do zmroku, miasto było uśpione, mgła wznosiła się z widnokręgu, — melancholja była głęboką. Deruchetta schyliła czoło; zamyślone jej oczy patrzyły z uwagą nic nie widząc; na wpół obrócona twarzą do Gilliatta, miała prawie obnażoną głowę, rozwiązany czepeczek nocny ukazywał kosmyki włosów na delikatnej szyi. Machinalnie zwijając na palcach wstążkę tego czepka, ukazywała w półcieniu marmurowe rączki; jej suknia miała kolor, który w nocy zdawał się być białym; drzewa poruszały się jakby przeniknione czarem wychodzącym z tej dziewicy; widać było koniec jej nóżki, spuszczone rzęsy kryły łzę utajoną lub jakąś myśl stłumioną; ramiona jej spuszczały się z zachwycającą niepewnością, nie znajdując punktu oparcia, cała jej postać miała coś chwiejnego i lotnego. Był to raczej błysk niż światłość, była to raczej wdzięczna nimfa niż bogini; fałdy jej sukni zaginały się wytwornie, czarowna twarz dziewiczo rozmyślała. Była tak blisko, że aż straszno się robiło. Gilliatt słyszał jej oddech.
W głębi gaju śpiewał słowik. Czasami wietrzyk
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/456
Ta strona została przepisana.