Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/459

Ta strona została przepisana.

szedłem tutaj. Przechadzasz się pani co wieczór w swoim ogrodzie. Źle byłoby z mej strony znać twoje zwyczaje, jeślibym nie miał uczciwej myśli. Pani, jesteś ubogą; ja od dzisiejszego poranku jestem bogatym. Czy chcesz zostać moją żoną?
Deruchetta złożyła ręce, jakby błagając, i niema, drżąca, spojrzała na tego, który do niej mówił.
Głos znów się odezwał:
— Pani, kocham cię. Bóg nie na to dał człowiekowi serce, by milczało. Skoro Bóg obiecuje wieczność, więc chce, byśmy byli we dwoje. Jeśli jest dla mnie żona na tej ziemi, — to ty, pani. Myślę o tobie jak o modlitwie. Wierzę w Boga, a w tobie, pani, pokładam nadzieję. Jeśli mam skrzydła, ty, pani je podnosisz. Jesteś mojem życiem i już mojem niebem.
— Panie, rzekła Deruchetta, niema w domu nikogo, coby dał odpowiedź.
Głos podniósł się znowu:
— Napawam się słodkiem marzeniem. Bóg nie zabrania marzeń. Ty, pani, jesteś mi milszą od chwały. Kocham cię namiętnie, bo jesteś świętą niewinnością. Wiem że to jest godzina spoczynku, ale nie miałem innej chwili do wyboru. Czy przypominasz sobie pani ustęp Biblji, który nam przeczytano? księga Rodzajów, rozdział dwudziesty piąty. Ciągle o nim myślałem, często go odczytywałem. Wielebny Herode mówił do mnie: potrzeba panu bogatej żony. Ja odpowiedziałem: Nie, potrzeba mi żony ubogiej. Pani, mówię do ciebie, nie zbliżając się, cofnę się nawet, jeśli nie chcesz, by mój cień dotykał stóp twoich. Ty tu jesteś władczynią; przyjdziesz do mnie, jeśli zechcesz. Kocham i czekam. Jesteś pani uosobieniem błogosławieństwa.
— Panie, wyjąkała Deruchetta, nie wiedziałam, że mię zauważono w niedziele i czwartki.