Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/461

Ta strona została przepisana.

Powiedziała to tak cicho, że tylko Gilliatt usłyszał.
I tak pozostała z pochylonem czołem, jakby twarzą w cieniu osłaniała także i myśli.
Nastała chwila milczenia. Liście drzew nie poruszyły się. Była to chwila poważna i spokojna, w której sen rzeczy łączy się ze snem istot, a noc zdaje się słuchać uderzeń serca przyrody. W takiem skupieniu ducha natury, niezmierny szmer morza wznosił się jak harmonja uzupełniająca milczenie.
Głos znów się odezwał:
— Pani!
Deruchetta zadrżała.
Głos mówił dalej:
— Niestety! czekam.
— Na co pan czeka?
— Na odpowiedź pani.
— Bóg ją słyszał, rzekła Deruchetta.
Natenczas głos stał się prawie silnym, choć łagodniejszym niż kiedykolwiek. I te słowa wyszły z gaju niby z gorejącego krzaku:
— Jesteś moją oblubienicą. Podnieś się i chodź do mnie. Niech błękit gwiaździsty patrzy na to przyjęcie mej duszy przez twoją duszę i niech pierwszy nasz pocałunek złączy się z harmonją niebieskiego firmamentu!
Deruchetta podniosła się i przez chwilę stała nieruchoma, patrząc przed siebie, zapewne w drugie spojrzenia. Potem, wolnym krokiem, z podniesioną głową, spuszczonemi ramionami i rozsuniętemi palcami rąk, jakby ją wspierała moc niewidzialna, weszła do gaju i zniknęła w jego cieniu.
Po chwili zamiast jednego cienia na piasku były dwa zmieszane i Gilliatt widział u stóp swoich uściski tych dwóch cieniów.