Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/471

Ta strona została przepisana.

dwie. Będzie podwójnie moim zięciem. Będzie kapitanem. Dzień dobry, kapitanie Gilliacie. Śliczny interes zrobimy z Durandą! Będziem przewozić woły i barany! Nie oddałbym St. Sampson za Londyn. I patrzajciel to sprawca tych cudów. Mówiłem wam, że dziwna przygoda. Przeczytacie o tem w sobotę w gazecie ojca Mauget. Gilliatt jest w istocie czarownikiem. — Co znaczą te luidory?
Mess Lethierry zobaczył przez otwór pokrywy złote pieniądze w pudełku, które położył na banknotach. Wziął je, wysypał pieniądze na dłoń i ułożył kupkę gwineów na stole.
— To dla ubogich. Mości Landoys, oddasz to odemnie jałmużnikowi St. Sampson. Wszak wiesz o liście Rantaine’a? Pokazywałem ci go; otóż mam banknoty. Jest za co kupić dęby i jodły i zacząć ciesielkę. Spójrz tylko. Czy przypominasz sobie jaka była pogoda przed trzema dniami? Jaka ulewa, jaki wściekły wicher! Niebo waliło z armat, Gilliatt wytrzymał to wszystko w Douvres. Nie przeszkodziło mu to wyjąć maszyny ze skał, jak się zdejmuje zegarek ze ściany. Dzięki Gilliatowi znowu coś znaczę. Panowie i panie, parowiec ojca Lethierry’ego znów rozpoczyna służbę. Łupinka orzecha, z dwoma kólkami i cybuszkiem — zawsze mi wytykano palcami ten wynalazek. A jednak oddawna mówiłem sobie: trzeba to zrobić. Pierwsza myśl przyszła mi w kawiarni paryskiej na rogu ulicy Krystyny i ulicy Delfina, gdy przeczytałem gazetę, w której stało o parowcu. Czy wiecie, że Gilliatt włożyłby do kieszeni swej kamizelki machinę Marly i przechadzałby się z nią jak z tabakierką? Kute żelazo — ten człowiek stal hartowana, szczery djament, wyśmienity marynarz, kowal jakich mało, zuch co się zowie, bardziej zdumiewający niż książę Hohenlohe. Nazywam to człowiekiem, co ma