Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/474

Ta strona została przepisana.

postawione na stole oświeciły Gilliatta od stóp do głowy.
— Jaki piękny! zawołał Lethierry.
Gilliatt okropnie wyglądał.
Był takim, jakim wyszedł tego poranku ze skały Douvres, w łachmanach z dziurawemi łokciami, zarośniętą brodą, najeżonemi włosami, oczami czerwonemi i spalonemi, twarzą odrapaną, zakrwawionemi pięściami; nogi miał bose. Na kosmatych ramionach widać było sine piętna od uścisku potwora.
Lethierry patrzył nań zachwycony.
— To mój zięć prawdziwy. Jak się bił z morzem. Cały w łachmanach! Co za barki! jakie łapy! Śliczny z ciebie chłopiec!
Gracja pobiegła do Deruchetty i podtrzymała jej głowę. Deruchetta zemdlała.

II.
Tłomoczek skórzany.

Od świtu ludność St. Sampson była na nogach, a mieszkańcy St. Pierre Port zaczynali się schodzić. Zmartwychwstanie Durandy sprawiło niesłychane wrażenie na wyspie. Tłum zalegał nadbrzeże i patrzył na komin, wychodzący z krypy. Chcianoby obejrzeć zbliska i dotykać maszyny, ale mess Letthierry, po powtórnem za dnia białego tryumfalnem zrewidowaniu arcydzieła, postawił na krypie dwóch majtków i kazał im zabraniać przystępu. Zresztą dość było patrzeć na komin. Tłum był zdumiony i zachwycony. Mówiono tylko o Gilliacie. Przypomniano sobie, że