— Nie zobaczę kapitana, mess Letthierry.
— Dlaczego?
— Bo Cashmere nie jest przy nadbrzeżu.
— Prawda!
— Stoi w przystani.
— Wiem, wiem Z powodu morza.
— Zobaczę tylko zawiadowcę łodzi.
— Polećże mu moje listy.
— Dobrze, mess Letthierry.
— O której odpływa Cashmere?
— O dwunastej.
— Dziś w południe przypływ morza. Niepomyślny dla odjazdu.
— Ale wiatr pomyślny.
— Chłopcze, rzekł mess Letthierry, wskazując palcem na komin maszyny; czy widzisz to? To drwi sobie z wiatru i z przypływu morza.
Chłopiec schował listy do kieszeni, podniósł taczki i zdążał ku miastu. Mess Letthierry zawołał: Dulcynea! Gracja!
Gracja odemknęła drzwi.
— Co mess rozkaże?
— Wejdź i poczekaj.
Mess Lethierry wziął arkusz listowego papieru I zabrał się do pisania. Gdyby Gracja, stój ca za nim, była ciekawą i przechyliła głowę, przeczytałaby przez jego plecy co następuje:
„Napisałem do Bremen w interesie drzewa. Przez cały dzień będę miał narady z cieślami o anszlagi budowy. Robota pójdzie prędko. Ty, ze swej strony, idź do dziekana i wyjednaj dyspensę. Chcę, żeby ślub odbył się zaraz, im prędzej, tem lepiej. Ja zajęty jestem Durandą, ty zajmij się Deruchettą”
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/476
Ta strona została przepisana.