Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/482

Ta strona została przepisana.

mykano w średnich wiekach, przepuszczał okręty. Proszę sobie wyobrazić otwarte nożyce raka morskiego — takim był ów port. Kleszcze te brały z przepaści nieco morza i zmuszały je do spokojności. Gdy jednak podniósł się wiatr wschodni, woda burzyła się w porcie i roztropniej było wtedy nie wpływać. Tak też tego dnia postąpił Cashmere. Zarzucił kotwicę w przystani w pewnej odległości od brzegu.
Gdy zrywał się wiatr wschodni, okręty chętnie zatrzymywały się w dalekiej przystani, gdyż tym sposobem oszczędzały sobie opłatę wchodową do portu. W takim razie najemni przewoźnicy z miasta, dzielne plemię marynarzy, które zubożył port nowy, zabierali na swe łodzie podróżnych z ich rzeczami i, często na burzliwem morzu a zawsze bez przypadku, przewozili do okrętów. Wiatr wschodni jest przybrzeżnym bardzo dobrym, gdy się płynie z Angji: okręt się kręci, kołysze, ale nie przewraca.
Gdy odpływający statek stał w porcie, wszyscy mieszkańcy wylęgali na brzegi; gdy był w przystani, mogli, jeśli chcieli, dostać się do okrętu, wsiąść na lodzie w którejkolwiek zatoczce przy brzegu.
Jedną z takich zatoczek był port zwany Havelet. Porcik ten był tuż przy mieście, ale tak odosobniony, iż zdawał się być bardzo daleko. Samotność tę zawdzięczał zaklęśnięciu urwistych skał sterczących nad tą odludną zatoczką. Kilka ścieżek wiodło do Havelet. Najgorsza szła wzdłuż brzegu morskiego; była ona z tego względu korzystną, że w ciągu pięciu minut doprowadzała do miasta i do kościoła, a miała tę niedogodność, że dwa razy dziennie zalewało ją morze. Inne ścieżki mniej lub więcej strome, zagłębiały się w wklęsłościach spadzistych zrębów. Havelet nawet w południe był ciemny jak o zmroku. Ze wszech stron zwieszały się nad nim skaliste sklepienia. Gęste