Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/492

Ta strona została przepisana.

Ścieżka była nierówna, niekiedy wilgotna i śliska. Ebenezer pogrążony w myślach, nie zważał na wodę i na ruchome głazy. Kiedy niekiedy Gilliatt obracał się i mówił do Ebenezera:
— Ostrożnie po tych kamieniach, podaj jej pan rękę.

III.
Przezorność abnegacji.

Wybiło pół do jedenastej, gdy weszli do kościoła.
O tej porze i z powodu samotności miasta w dniu owym, kościół był pusty.
W głębi atoli, przy stole, który w kościołach reformowanych zastępuje ołtarz; były trzy osoby: dziekan, zakrystjan i pisarz kościelny. Dziekan, wielebny Jaqemin Herode, siedział; zakrystjan i pisarz stali.
Otwarta księga leżała na stole.
Obok na stoliku, leżała inna księga — akt parafialnych także otwarta, na której baczne oko dostrzegłoby stronicę, świeżo zapisaną atramentem jeszcze nie obeschłym. Obok tej księgi — pióro i kałamarz.
Ujrzawszy wchodzącego wielebnego Ebenezere Laudray, wielebny Jaquemin Herode podniósł się.—

Czekałem na pana, rzekł. Wszystko jest gotowe.

Dziekan w istocie był w ubraniu kościelnem.
Ebenezer spojrzał na Gilliatta.
Wielebny dziekan dodał:
— Jestem ko usług pańskich, kochany kolego.
I ukłonił się.