Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/504

Ta strona została przepisana.

niało, jaśniało bardziej niż zwykle; cokolwiek kochało, kochało teraz namiętniej. Kwiaty zdawały się śpiewać hymny, w głosach było promienienie. I rozkwitała wielka harmonja rozlana w wszechświecie. Kiełki, zawiązki, zapowiadały przyszłą dojrzałość. Wewnętrzny niepokój w połączeniu z zewnętrznemi wpływami przyśpieszał bicia serc, jakby i w nich miały rozwijać się i dojrzewać ukryte zarodki... Kwiat obiecywał już owoc, każda dziewica wpadała w smętną zadumę... Rozmnożenie jestestw, postanowione przez wielką duszę cienia zwiastował wewnętrzny rozwój rzeczy! Zaślubiano się wszędy, żeniono. Życie zespalało się z nieskończonością. Dzień był pogodny, jasny, ciepły: przez szpary płotów widziałeś w ogrodach śmiejące się dzieci. Niektóre z nich grały w palanta. Jabłonie, brzoskwinie, wiśnie, grusze pokryły sady pękam i białych i różowych kwiatów. W trawie: pierwiosnki, barwinki. krwawniki, stokrocie, amarylle, hyacynty, fiołki i bławatki. Wszędy pełno modrych boraków, żółtych kosaćców i owych pięknych gwiazdeczek różowych, które zawsze kwitną gromadnie i dlatego zowią się „bratkami”. Bydlątka ozłocone promieniami słońca biegały między skałami. Kwitnące rozchodniki purpurą zdobiły strzechy. Pracownice ulów rozleciały się na błonia — pszczółka była na robocie. W powietrzu szmer wód i muszek brzęczenie. Przyroda, przesiąkliwa na wiosnę, była wilgotną z rozkoszy.
Gdy Gilliatt przyszedł do St. Sampson, nie było jeszcze wody w głębi portu i mógł niepostrzeżony przejść sucho za tułowiami okrętów leżących na warsztacie. Szereg praskich kamieni ułatwiał mu przejście.
Nikt nie zobaczył Gilliatta. Tłum ludu był na drugim końcu portu przy Bravées. Tam, nazwisko Gilliatta było na wszystkich ustach. Tyle o nim ó-