Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/506

Ta strona została przepisana.

I zaczął iść, zawsze naprzód, po długim i wąskim łańcuchu raf, które łączyły Pustkowie z ogromnym obeliskiem, co sterczał pośrodku morza i zwał się Wolim Rogiem. Tam to było krzesło Gild Holm’Ur.
Krocząc ze szkopułu na szkopuł jak olbrzym po grzbietach gór, przesuwał się po wierzchołkach raf, niby po szczycie dachu.
Jakaś rybaczka, która boso brodząc w wodzie, łowiła ryby więcierzem, a teraz wracała do brzegu, zdaleka spostrzegła Gilliatta i zawołała: — Strzeżcie się, bo morze przypływa.
Ale Gilliatt szedł dalej.
Dotarłszy do szczytu wielkiej skały Wolego Rogu, zatrzymał się. Tu skończyła się ziemia. Była to ostatnia krawędź przylądka.
Gilliatt spojrzał.
Na otwartem morzu kilka łodzi, stojąc na Kotwicy, zajęte były rybołóstwem. Kiedy niekiedy mignęły na słońcu srebrne strugi: to woda ściekająca z sieci. Cashmere nie dopłynął jeszcze do St. Sampson. Teraz rozwinął żagle górnego masztu i był między Herm i Jethon.
Gilliatt obszedł skałę i zbliżył się do Krzesła Gild-Holm’Ur, do tych urwistych schodów, gdzie przed trzem a miesiącami ocalił życie Ebenezerowi. Gilliatt wszedł na schody.
Większa ich część była już zalaną; tylko dwa lub trzy pozostały jeszcze suche. Gilliatt wstąpił na nie.
Schody te prowadziły do krzasła Gild-Holm’Ur. Doszedłszy do Krzesła popatrzył nań chwilę, przyłożył rękę do oczu i zwolna przesunął ją od jednych brwi do drugich, zdając się tym gestem zacierać wspomnienia przeszłości; potem usiadł w wydrążeniu skały, plecami opierając się o jej ścianę a ocean mając u stóp swoich.