jego istnienie poświęcone było oceanowi — rzucona w wodę, jak mawiał. Żeglował on po wielkich morzach, po Atlantyku i oceanie Spokojnym, ale przenosił nad nie kanał Manche, i z uwielbieniem wykrzykiwał: O! ten to twardy! Tam się urodził i tam pragnął umrzeć. Objechawszy świat parę razy i wiedząc co o nim trzymać należy, powrócił do Guernessey, kroku już ztamtąd nie robiąc. Wędrówki jego ograniczały się odtąd na przejeździe do Granville i Saint-Malo.
Mess Lethierry był rodem z wyspy Guernessey, więc był Normandczykiem, więc Anglikiem — zatem Francuzem. Tkwiła w nim taka czworaka ojczyzna, zanurzona, lub raczej zatopiona w ojczyźnie większej: oceanie. W ciągu całego swego życia i wszędzie zachował obyczaje normandzkiego rybaka.
Mimo to lubił przy sposobności rozłożyć jaką starą księgę i czytać; znał nazwiska filozofów i poetów — i szwargotał potrosze wszystkiemi językami.
Gilliatt był jednym rodzajem dzikiego człowieka, a mess Lethierry drugim.
Ten dziki miał swoje własne wyobrażenia o wdzięku.
Wybredny był pod względem rąk kobiecych. W młodości, będąc jeszcze prawie dzieckiem, niby uczniem marynarki, niby majtkiem, słyszał raz dowódcę okrętu Suffren mówiącego: Śliczna dziewczyna, ale jakież ma potężne czerwone łapy. Słowo admirała w każdym wypadku jest rozkazem. Rozkaz stoi ponad