Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/61

Ta strona została przepisana.

usta duże i zdrowe, a na nich cudna i niebezpieczna jasność uśmiechu. Taką była Deruchetta.
Niekiedy wieczorami, po zachodzie słońca, w chwili, gdy noc kojarzyła się z morzem, gdy zmrok nadawał coś straszliwego polom, można było widzieć wpływającą na ponurych grzbietach fali do portowego kanału w Saint-Simpson jakąś masę niezgrabną, potworną postać, świszczącą i plującą; przedmiot szkaradny, który chrapał, jak bydle, dymił, jak wulkan; rodzaj hydry pluskającej się w pianie, wlokący za sobą mgłę i rzucający się ku miastu przy straszliwych uderzeniach płetw i z paszczą zionącą płomienie. To była Duranda.

II.
Zwykłe dzieje utopji.

W roku 182* statek parowy był nadzwyczajnem zjawiskiem na wodach kanału La Manche. Całe nornadzkie nadbrzeże długo nim było zajęte. Dziś dziesięć lub dwanaście takich statków uwijających się w różnych kierunkach na morskim widnokręgu niczyjej nie zwraca uwagi; zajmują one na chwilę chyba specjalnego znawcę, który po kolorze dymu umie odróżnić statek, używający węgla walijskiego od takiego, który pali węglem z Newcastle. Płyną, to dobrze; przybywają, to się je wita; odpływają, to szczęśliwa droga.
Nie z takim spokojem zapatrywano się na ten wynalazek w pierwszej ćwierci bieżącego stulecia; dymiąca ta mechanika szczególnie źle była widzianą przez kanałowych wyspiarzy. Na tym purytańskim archipelagu, gdzie zarzucano królowej angielskiej, iż