na nich, gdy przechadzali się w porcie, mówiono: to dwaj bracia. Ale różnili się twarzą. Wszystko, co było jawne w Lethierry‘m, ukryte było u Rantain’a. Człowiek to był zamknięty w sobie. Rantaine umiał robić bronią, grał na harmonijce, gasił pistoletowym strzałem świecę o dwadzieścia kroków, pięścią mógł tłuc wybornie, powtarzał napamięć wiersze z Henrjady i tłumaczył sny, znał poematy tuzinkowe, utrzymywał, że ma stosunki z sułtanem z Kalkutty. Gdyby można było przejrzeć jego notatki, które zawsze przy sobie nosił, znalezionoby tam między innemi uwagi w takim oto rodzaju: „W Lyonie, w jednej szparze muru więzienia Św. Józefa jest ukryty pilnik”. Mówił z roztropną powolnością, twierdził, że jest synem kawalera orderu Św. Ludwika, bieliznę miał z różnych garniturów, pochodzącą i poznaczoną rozmaitemi literami. Nikt nie był nad niego drażliwszym w sprawach honorowych; zaraz się bił i zabijał. We wzroku jego było coś przypominającego spojrzenia matki, której córka jest aktorką.
Chytrość osłonięta widomą siłą, i oto Rantaine.
Zręczne jedno uderzenie pięścią w jarmarcznym zamęcie, zjednało mu niegdyś serce Lethierry’ego.
W Guernesey nikomu nie były znane jego przygody, ni ich pstrocizna taka, że gdyby los mógł się przedstawiać w ubraniu, to los Rantaina powinienby wleźć w suknie arlekina. Rantaine widział świat i użył świata. Opłynął kulę ziemską, a zajęcia jego tworzyły gammę czynności ludzkich. Kucharzem był na wyspie Madagaskar, hodował ptaki na Sumatrze, był jenerałem w Honolulu, dziennikarzem na wyspach Gallopagos, poetą w Oomrawuttee, wolnym mularzem w Haiti. W tym ostatnim charaterze miał raz pogrzebową mowę, z której dzienniki miejscowe przechowały taki ustęp:... „Żegnam cię więc, piękna duszo! W
Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/65
Ta strona została przepisana.