Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/97

Ta strona została przepisana.

ła swe zgryzoty. „Jakżem zdręczona! deszcz skropił mi kapelusz, a to kolor morelowy, który puszcza od wody”. Znalazłszy później między kartkami jakiejś książki staroświecką rycinę przedstawiającą „damę Chaussée d’Antin” w świetnym stroju, przykleił ją sobie na ścianie, na pamiątkę tego zjawiska. Musiał być jeszcze zupełnie niewinny.
Owego ranka Bożego Narodzenia, gdy spotkał Deruchettę, jak śmiejąc się pisała jego imię na śniegu, powrócił do siebie, nie wiedząc poco był wyszedł z domu. W nocy nie spał, marzył o tysiącznych przedmiotach: — że dobrzeby było hodować rzodkiew i murzynkę w ogrodzie, bo wystawa była potemu; że nie widział przepływającego statku z Serk; może mu się co stało? że widział kwitnący olbrzymi rozchodnik, rzecz rzadka w takiej porze. Nigdy nie wiedział z pewnością, czem była względem niego stara zmarła kobieta; ale myślał sobie, że niezawodnie musiała być jego matką i wspomniał o niej z tem większem rozczuleniem. Przyszła mu na myśl wyprawa, znajdująca się w skórzanej walizie; myślał i o tem, że wielebny Joachim Herode zostanie prędzej, czy później dziekanem w Saint-Pietre-Port, sufraganem biskupa — i że zawakuje probostwo w Saint-Sampson; że drugi dzień po Bożem Narodzeniu będzie dwudziestym siódmym dniem księżycowym i że zatem najwyższy przypływ morza przypadnie na godzinę trzecią minutę dwudziestą pierwszą, średnia wysokość morza na godzinę siódmą minutę piętnastą, a najniższa na godzinę dziewiątą minutę trzydziestą trzecią. Przypomniał sobie z najdrobniejszemi szczegółami ubiór szkockiego górala, który mu sprzedał bug pipe, jego czapkę ozdobionę ostem, jego miecz obosieczny, obcisłą kurtkę z krótkiemi w kraty połami, jego spódnicę, rogową tabakierkę, szpilkę ze szkockim kamieniem, dwa